wtorek, 24 czerwca 2014

Part 3

 - Mam cię porównać do letniego dnia? 
Tenuta lata nazbyt krótko trwa 

I w maju ścina czułe pąki szron. 

To zbytni żar nam oko niebios śle, 
Piękniejsza jesteś, stalsza niźli on. 

To szara mgła zasnuje złoty krąg 
I piękno już mniej piękne zdaje się 
Przez ślepy traf, lub przyrodzenia ciąg. 
A twoje lato nie straci swych kras 
Ani mu groźna najsurowsza z zim, 
Ni w mroku śmierci pogrąży cię czas, 
Bom w nieśmiertelny ujął ciebie rym. 
   Pokąd tchu ludziom, pokąd w oku skry, 
   Potąd trwa wiersz ten, a w wierszu tym ty.*
        W klasie zapadła chwilowa cisza. Cassie usiadła na swoim krześle i odłożyła podręcznik na, trochę już zniszczoną, ławkę. Niezbyt przepadała za szkołą, uwielbiała jednak lekcje języka angielskiego zwłaszcza, gdy czytali na nich wiersze sławnych pisarzy jak, na przykład William'a Shakespeare'a lub omawiali piękne średniowieczne dzieła takie jak "Tristan i Izolda". 
 - Dziękuję Cassandro - powiedziała panna Welsey, która wcześniej wytypowała Cassie do przeczytania wiersza. - Kto zechciałby teraz pokrótce omówić budowę tego dzieła?
        W liceum wyrobiła sobie już opinię niegrzechnej i chamskiej, i nie chciała tego zepsuć. Czekała więc na zbawczy dzwonek. Nie miała najmniejszej ochoty dłużej wysłuchiwać błędów zgłaszających się uczniów. Podparła ręką policzek, wcześniej zakładając kosmyk włosów za lewe ucho i spojrzała na granatowy zegarek wiszący na kremowej ścianie tuż nad tablicą. 
Jeszcze piętnaście minut, pomyślała. 
        Nagle z głośników, umieszczonych w rogu każdej sali lekcyjnej w tej szkole, wydobył się niski głos dyrektora Sprousa:
 - Cassandra Darlin proszona jest o natychmiastowe stawienie się do gabinetu dyrektora, dziękuję.
        Cass zerknęła na nauczycielkę, która patrzyła na nią karzącym wzrokiem, jednak się tym nie przejęła. Dobrze wiedziała, czego może się spodziewać. Zaraz zostanie wydalona z siódmej szkoły, zamieszka z mamą w Londynie, a tata zostanie tutaj, bo ma dobrą pracę i nie chce tego niszczyć.
        Zebrała książki z ławki i włożyła do czarnej, skórzanej torby. Zmierzała ku drzwiom klasy nie patrząc na nikogo. Tylko tego jeszcze by jej brakowało, ciekawskich spojrzeń licealistów chcących wszystko wiedzieć. Wyszła na biały korytarz przyozdobiony jedynie czerwonymi szafkami, lekko trzaskając drzwiami sali 56. Gabinet dyrektora mieścił się na parterze. Musiała zejść cztery piętra w dół. Powoli ruszyła w kierunku schodów. Nie bała się usiąść na krześle naprzeciw pana Sprous'a. Dość często tam bywała i znała dokładnie całe pomieszczenie. 
        Będąc już na drugim piętrze postanowiła zostawić torbę w szafce, nie było potrzeby, żeby nieść ją do dyrektora. 
        Mijając korytarze myślała o wszystkim co ją do tej pory spotkało, cały ból spowodowany licznymi bójkami i niechęć do życia. Już nie raz myślała, aby je sobie odebrać. Nie miała jednak na to dość odwagi. Nie obchodziło ją nic, a szczególnie uczucia innych. Zbyt wiele razy zawiodła się na swoich bliskich.
        Stanęła przed drzwiami gabinetu. Nie pukając weszła do środka. Jack, bo tak miał na imię dyrektor, spojrzał na nią spod stosu porozrzucanych papierów.
Pewnie to moje dokumenty, przeszło jej przez myśl.
        Podeszła bliżej biurka i usiadła na szarym, trochę wytartym fotelu, naprzeciw dyrektora. Mierzyła go uważnym wzrokiem, nie była na sto procent pewna, że wie o jej wypadzie do klubu. Odchrząknęła lekko, żeby dać mu do zrozumienia, że może mówić.
 - Dzień dobry, Cassandro, jak miło cię znów widzieć... - zrobił chwilę przerwy - szkoda tylko, że w takich nieprzyjemnych okolicznościach...
 - Możesz przejść do rzeczy? - wtrąciła się w jego krótki monolog. 
 - No dobrze. Wiem, co się stało zeszłej nocy Cassie i myślę, że jesteś świadoma do czego to prowadzi... Rozumiem, że jesteś trochę inna od reszty... - słuchała go jednym uchem. Nie lubiła takiego bezsensownego gadania, wolała żeby od razu przeszedł do setna sprawy. Jeszcze bardziej działał jej na nerwy, nad którymi nie umiała ostatnio zapanować, dobór słów Jack'a.
 - Inna?! Chyba cię już do końca pojebało - czuła złość, że tak ją nazwał, nie miał prawa. 
 - Masz problemy, o których nikomu nie mówisz, próbujesz je rozwiązywać przemocą i różnymi wybrykami, ale dobrze wiesz, że to nic nie da... Dlaczego nie chcesz pozwolić sobie pomóc? 
 - Pomóc, niby jak?
 - Możesz się zapisać na jakąś terapię czy coś... - odpowiedział ze słyszalnym powątpiewaniem w głosie. 
 - Nie pójdę na żadną terapię - próbowała się uspokoić, ale na marne.
 - Dobrze - zamyślił się chwilę. - Już niedługo kończysz osiemnaście lat, będziesz dorosła. Rozumiem, że chcesz pokazać, że już nie jesteś dzieckiem, ale to co robisz sprawia zupełnie inne wrażenie.
 - Powiedz już, że mnie wyrzucasz i pozwól iść w końcu do domu - nie wytrzymywała, emocje wzięły górę nad zdrowym myśleniem. Niby taka błaha sprawa, ale i tak z ledwością nad sobą panowała. 
 - Nie chcę tego, jesteś inteligentną dziewczyną. Niszczysz sama siebie, masz ogromny talent, którego nie chcesz wykorzystać. Rozmawiałem z twoją mamą, nie była zaskoczona twoim wybrykiem, mówiła, że przeprowadzicie się do Angli. Chcesz tego? Chcesz zostawić swoich przyjaciół i rodzinę?
 - Odwal się od mojego życia! Robię to co uważam za stosowne i nic ci do tego! 
        Złość rozsadzała ją od środka. Czuła dziwne mrowienie w koniuszkach palców, a wzrok stał się nadzwyczaj uważny. Mogła dostrzec każdą drobinkę kurzu mieszczącą się na i tak nadzwyczaj schludnym biurku dyrektora. Szum wiatru wpadający przez uchylone okno, prawie niesłyszalny dla ludzkiego ucha, był dla niej głośny niczym huragan. Każdy zmysł był w tej chwili doskonały. 
        Nie skupiała się jednak na tym, bo całą jej uwagę pochłonęła chęć uderzenia dyrektora. Widziała jak jego źrenice się rozszerzają, jakby się czegoś lub kogoś bał... Bał się jej, niczego nie świadomej Cassie. Zmieniała się, stawała się kimś innym, kimś o kim nigdy nie miała pojęcia, kimś dobrze ukrytym przez jej Anioła Stróża. Nie panowała nad tym. Jej oczy stawały się czarne jak smoła, a usta bezwładnie ścisnęła w wąską linię. Ułożone w pięści dłonie zaczynały powoli świecić białym blaskiem.
 - Cassandro, uspokój się - mimo usilnych starań Sprous'a w jego głosie słychać było obawę. - Panuj nad sobą - nie był pewien czy w ogóle powinien się odzywać. - Co ci się dzieje? - ostatnie zdanie prawie krzyknął.
        Cassie wstała z krzesła i czym prędzej wyszła z gabinetu dyrektora. Oparła się plecami o ścianę i spojrzała na ręce. Nadal świeciły, jednak teraz blask rozciągał się aż do nadgarstków. Powoli i z lekką obawą rozprostowała palce, a nad jej iskrzącymi dłońmi uformowały się dwie białe kule. Poruszyła delikatnie prawą dłonią, a kula posunęła się razem z nią.
        Wzięła głęboki oddech i obserwowała to dziwne zjawisko. Nie była pewna czy to nie jest przypadkiem sen lub wymysł jej chorej wyobraźni. Czuła się jak w jakimś filmie sience fiction, gdzie zamiast Angeliny Jolie odgrywającej główną rolę jest ona. Ruszyła w stronę damskiej toalety, dokładnie obserwując kule. Od razu skierowała się w stronę umywalek i luster.  Obserwowała swoje odbicie. Pierwsze co najbardziej rzuciło jej się w oczy były niemożliwie powiększone źrenice, zasłaniały niemalże cała błękitną tęczówkę. Skóra na twarzy jak i innych częściach ciała była nienaturalnie blada. Przez chwilę była pewna, że to nie jest ona. 
        Ponownie spojrzała na świecące ręce. Nie miała bladego pojęcia jak sprawić by znów była normalna. Powoli zaciskała ręce w pięści i znów rozprostowywała. Jednak to wcale nie pomagało. Postanowiła się uspokoić. Wyłączyła wszystkie myśli, wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła powietrze z płuc. Co chwila sprawdzała czy, aby choć trochę to pomogło. Po dwudziestu minutach blasku w dłoniach już nie było, a oczy i skóra wróciły do naturalnej postaci... 
Muszę się nauczyć robić to szybciej, powiedziała w duchu. Coś podpowiadało jej, że ten dziwny incydent jeszcze się powtórzy.
                                             
                                                              ...

        
       Przejrzał się w lustrze. Jak zazwyczaj ubrany był w czarną koszulkę i tego samego koloru spodnie. Od przybycia na Ziemię zapisał się już do liceum, mimo, iż uważał to za stratę czasu. Nie lubił przebywać wśród ludzi, tym bardziej ciekawskich. Był od nich wszystkich starszy, wiedział rzeczy, o których ludziom się nawet nie śniło. Musiał jednak sprawiać pozory normalności. 
        Chwycił lewe ramię granatowego plecaka, wyszedł z mieszkania i skręcił w kierunku budynku szkoły. Szedł powoli,miał jeszcze pół godziny do rozpoczęcia pierwszych zajęć. Minął kawiarnię Starbucks, gdzie zobaczył dobrze mu znajomą twarz. 
To nie może być on... Nie tutaj...
      Dokładniej przyjrzał się sylwetce mężczyzny. Szatyn rozmawiał właśnie z dziewczyną mającą mniej więcej 19 lat. Nastolatka uśmiechała się do niego, co chwilę zakładając kosmyki, wypadających z kucyka, włosów za ucho. Wszedł nie dowierzając do kawiarni i razu skierował się  się do stolika, przy którym siedział szatyn.
- Hej, możesz nas na chwilkę zostawić samych? - Joseph zwrócił się do blondynki rozmawiającej z demonem. Dopiero teraz Chuck spojrzał na niego. W jego oczach na zmianę błyszczały niezadowolenie i zaskoczenie. 
- Tak, jasne - wstała i powoli zaczęła zbierać swoje rzeczy. - I tak miałam właśnie wychodzić do szkoły. Jeszcze raz dziękuję, Chuck, za miłą rozmowę. Naprawdę poprawiłeś mi humor - dodała kierując się w stronę wyjścia z lokalu. 
- Nie ma za co Kate - Chuck uśmiechnął się do dziewczyny. - Zawsze do usług.
        Joseph zajął miejsce naprzeciw diabła. Przyjrzał się jego dobrze znanej postaci. Nie zauważył żadnej zmiany. Wyglądał tak samo jak sto lat temu. Ten sam obojętny wyraz twarzy i doskonale odznaczające się kości policzkowe, a także gniewne, szare oczy odnajdujące go w najgorszych koszmarach.
- Ciebie na serio nie da się zabić?- ropoczął Joseph. - myślałem, że ostatnio pozbyłem sie ciebie na dobre, a tu patrz niespodzianka: siedzisz tu i gawędzisz z człowiekiem. No kto by pomyślał?
- Joseph, kope lat. I jak, w końcu dali ci pod opiekę Wyzwolenniczkę, a ty zniżasz się jeszcze bardziej i chodzisz po ziemi? No nie ładnie, nie ładnie, a co jakby się jej teraz coś przez przypadek stało i to tylko dlatego, że postanowiłeś poudawać człowieka? 
- Nie jestem już jej Stróżem, Chuck. 
- No co ty nie powiesz? Na kilometr od ciebie śmierdzi człowieczeństwem. Stróże śmierdzą inaczej bardziej jak padlina, a ludzie jak surowe mięso, ale i tak ich krew jest najlepsza... No, ale ja tu gadu gadu, a może byś mi opowiedział co takiego się stało, że cię wywalili? Cóż, zawsze wiedziałem, że jesteś słaby, ale nie myślałem, że aż tak...
- Nie wylali mnie bo byłem słaby... Ale nie po to tu przyszedłem żeby ci się tłumaczyć. Co ty tu robisz? A może prościej: ilu ludzi już zabiłeś? - zapytał głosem przepełnionym szyderstwem.
- Chodzę po świecie ludzi już dość długo, co sam doskonale wiesz, a w tym tygodniu nie zabiłem jeszcze nikogo, choć muszę ci się przyznać, że mam straszną ochotę na krew Kate, cudowna z niej dziewczyna i obiecuję, nie dożyje rana. - Joseph spuścił głowę dokładnie myśląc nad sytuacją. Gdyby na prawdę chciał wypić jej krew zrobiłby to już dawno temu. Blondynka jest mu najwyraźniej do czegoś potrzebna...
- Dobra ja spadam Joseph, bo zaraz może zrobić się nieprzyjemnie... Jestem głodny, a ty mi w tym nie pomagasz...

______________________________________________________________________


* William Shakespeare  
        Na tym kończę dzisiejszy rozdział. Wiem, że długo nie dodawałam, ale nie miałam kompletnie czasu. Postaram się teraz nadrobić rozdziały i od razu mówię,że od teraz będą się one pojawiały nieregularnie :)
Przepraszam za błędy, które mogą się zdarzyć, ale połowę rozdziału pisałam na tablecie i komputer mógł nie wychwytać wszystkich błędów, ale jak na moje oko jest OK  (czyli już pewnie w pierwszym zdaniu znajdziecie błąd XD no tak, ja i ortografia)

niedziela, 13 kwietnia 2014

Part 2

        Wszystko było dla niego takie dziwne. Już niedługo minie rok odkąd jest jest zwykłym człowiekiem. Dlaczego to zaszło aż tak daleko? Dlaczego nie mógł się oprzeć temu głupiemu uczuciu? Przez niego jest ona teraz w tak wielkim niebezpieczeństwie. Moc opadła już prawie całkowicie. Nie słyszał jej myśli i snów... Nie czuł lęku, który zawsze przekładał na siebie... To przez niego jest teraz taka słaba, a MROK tak łatwo zawładnie jej umysłem.
        Gdyby tylko dali mu jeszcze jedna szansę... Gdyby oddali chociaż jedną moc... Bez nich czuł się nagi. Jednak najgorsze jest to, że jej potęga wyjdzie na jaw. Stanie się dziwolągiem, obiektem wielu bezsensownych badań, a to wszystko jego wina. Gdyby tylko mógł, oddał by jej swoje nędzne życie, uchronił ją od zła tego nędznego świata ludzi, zabrał tam, gdzie nie był jeszcze żaden człowiek. Pokazałby jej prawdziwe piękno, a nie te prymitywne, ludzkie. Nie cofnie jednak tego co uczynił. O jedno słowo i gest za dużo, a stał się nikim. Pozwolił jej zostać pożywieniem demonów, JEJ, wybawicielce, która na to nie zasłużyła. Pięknej brązowookiej dziewczynie o szkarłatnych włosach i anielskim głosie, pełnej blasku. Ona nie jest jeszcze gotowa. Nie teraz... Nie w tej chwili... Jeszcze nawet nie zdążył nic jej pokazać, niczego nauczyć.
        Jesteś głupkiem Joseph! Cholernym głupkiem!

        Szedł właśnie pustymi ulicami Londynu. Jeszcze przed chwilą był w Los Angeles, widział ją, szykującą się do następnej akcji. Dopiero teraz uświadomił sobie, że to była jego ostatnia teleportacja. Zmierzwił swoje ciemne włosy, lekko zmoczone przez tutejszy deszcz, a językiem nawilżył spierzchnięte usta. Był właśnie w drodze do swojego mieszkania.
        Otworzył drzwi małego lokum. Zmierzał prosto do salonu, na środku, którego stał czarny, nowo nastrojony fortepian. Uwielbiał jego dźwięk, cieszył się, że w ciągu tych czterystu lat nauczył się tworzyć muzykę. Ubóstwiał siadać przy tym cudownym instrumencie i muskać jego śnieżnobiałe i kruczoczarne klawisze tworząc miłą dla ucha melodię. Było to dla niego kojące, uspokajało jego poszarpane myśli, pozwalało na chwile zapomnieć o wszystkim i pogrążyć się w otchłani własnego umysłu.
       Zaczął grać pierwsze nuty Księżycowej Sonaty Beethovena i wszystko znów było jak dawniej... Był spokojny, zapomniał o swojej bezradności i nękającym go bez przerwy poczuciu winy. To była jego ulubiona melodia, tak trudna do zagrania, a niezwykle prosta do zrozumienia. Potrafiła odzwierciedlić wszystkie tłumione w nim uczucia, całą radość, ale także rozczarowanie, smutek i ból. Tak...Ból, ten, który czuł, gdy został wygnany, a także ten, który odczuwał po utracie kolejnych mocy i związanych z nimi umiejętnościami, okropny, niezapomniany, który będzie go prześladować do końca życia. Pomimo to, była jego ulubioną kompozycją, nie mógł się oprzeć pięknym interwałom, z których się składała.
         Zaczął się zastanawiać, co ona teraz robi? Czy się boi? A może już spokojnie śpi?
 - Jak ludzie to wytrzymują? Tą ciągłą niewiedzę? - zapytał sam siebie.
        Ludziom wydaje się, że potrafią tak wiele, że dokonują tak wielkich czynów, a tak na prawdę nie robią nic, nie potrafią uchronić ukochanej osoby przed niczym, w niczym jej pomóc, nie wiedzą co to prawdziwa miłość, znają tylko prostą formułkę, myślą, że kochają, a tak na prawdę nienawidzą, nie potrafią rozróżnić nawet tak odmiennych uczuć.
        Zdjął ręce z klawiatury fortepianu i położył na swoich umięśnionych udach lekko opiętych przez czarne spodnie. Nie potrafił o niej zapomnieć, obraz jej twarzy wciąż na nowo pojawiał się w jego głowie. Im bardziej próbował myśleć o czymś innym, choć na chwilę o niej zapomnieć i uspokoić zmęczony ciągłym rozmyślaniem umysł, tym częściej się odnawiał, wciąż piękniejszy.
        Chciał znów zapomnieć się w brzmieniu ulubionego utworu. Wygrywał kolejne nuty i akordy oddając się ich pięknemu brzmieniu, mógłby tak spędzić już cały dzień.
        Nie dane mu jednak było nacieszyć się tym dłużej. W grze przeszkodziło mu pukanie do drzwi. Leniwie wstał ze stołka i pomaszerował w kierunku białej płyty, która odgradzała go od hotelowego korytarza. Tak, wynajmował mieszkanie w hotelu podobnie jak wielu innych londyńczyków. Nie lubił bloków, kojarzyły mu się z więzieniami, w hotelu natomiast zawsze było czysto i schludnie. Otworzył białe drzwi, a jego oczom ukazała się, zawsze uśmiechnięta, twarz sąsiadki:
 - Hej - zaczął rozmowę.
 - Cześć - spojrzała na niego i wyciągnęła rękę, w której trzymała trzy białe koperty. - Mam twoje listy, były w mojej skrzynce - powiedziała z, charakterystycznym dla niej, spokojem. 
 - Dzięki - lekko uniósł kąciki swoich malinowych ust - Sorry, że zawsze musisz mi je przynosić, porozmawiam o tym z listonoszem - dodał odbierając listy od sąsiadki. Kalsey uśmiechnęła się tylko szerzej na pożegnanie i już jej nie było.
        Joseph wszedł w głąb swojego małego, jasnego salonu i przejrzał korespondencję. Nie znalazł tam nic innego oprócz rachunków, prawdę mówiąc niczego innego się także nie spodziewał. Odłożył kartki na szklany stół, stojący przy skórzanej sofie, i ruszył w kierunku łazienki, żeby zażyć gorącego prysznicu, jego mięśnie ciągle są napięte i, za nic w świecie, nie może ich rozluźnić. 
        Wszedł do beżowej łazienki przyozdobionej wieloma lustrami i zdobieniami na ścianach. Zaczął zdejmować z siebie kolejne części garderoby, a gdy był już całkiem nagi wszedł pod prysznic i odkręcił kurek z gorącą wodą. Myjąc powoli swoje wyrzeźbione ciało poddał się kolejnym rozmyślaniom. Postanowił, że od następnego tygodnia zacznie chodzić na siłownię, żeby utrzymać swoją formę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zacznie się wojna.
        Demony są wszędzie, codziennie koło nas przechodzi ich co najmniej kilkanaście. Za dnia są one zwykłymi ludźmi, dopiero w nocy można zobaczyć ich prawdziwą, przerażającą postać. Żaden zwykły człowiek nie jest w stanie odróżnić ich od innych ludzi, chyba, że one same tego chcą. Kiedy Josteph był jeszcze aniołem widział otaczającą ich ciemną aurę i czuł odór stęchlizny wydzielany przez ich ciała, teraz nie potrafi rozróżnić ich nawet, gdy przechodzą koło niego na ulicy, jest wobec nich bezsilny. W towarzystwie Cassie jest ich, z tego co pamięta, co najmniej dziesięć, niewiedzą jeszcze, że jest ona wybawicielką... Jeszcze... Gdy tylko odkryją w jak wielkiej mocy posiadaniu jest dziewczyna - zabiją ją. Przyjdą do niej, gdy będzie pogrążona we śnie, wypiją jej szkarłatną krew, blade ciało poszarpią i zakopią, a lśniącą duszę zaniosą do swojego przywódcy, Aarona, gdzie będzie cierpieć już wiecznie.
         Na samą myśl, że może spotkać ją coś tak okropnego po jego ciele przechodzą dreszcze. Nie pozwoli na to, będzie ją chronił, już nie jako anioł, ale zwykły śmiertelnik. Da jej poczucie bezpieczeństwa, jakim wcześniej otaczał ją każdego dnia. Na początku jednak muszą się znaleźć w tym samym miejscu, żeby mógł ją obserwować. Może to ona przyjedzie do Londynu, a jeśli nie, to czeka go przeprowadzka do, zawsze gorącego, Los Angeles.
   
 ~~~~~~~~~~

 Na początku chcę przeprosić za tak długa przerwę w dodawaniu rozdziałów. Przez ostatnie tygodnie nie miałam na to czasu. Od teraz jednak posty będą, mam nadzieję, pojawiały się regularnie.
 Koniec rozdziału, mi osobiście, się trochę nie podoba, ale nie miałam żadnego pomysłu, żeby go zmienić.

sobota, 22 marca 2014

Part 1

        Głośna muzyka, pot, hałas. Impreza taka sama jak inne. Klub, w którym się odbywała również nie odznaczał się niczym od pozostałych. Nie był ani większy, ani bardziej ekskluzywny. Jego ciemne ściany zostały pokryte odblaskowymi napisami, a w jednym z rogów stał bar, oblegany teraz przez już nieźle wstawionych imprezowiczów. Na czarnym suficie wisiała srebrna kula, od której teraz odbijały się różnokolorowe światła. W niektórych miejscach na sali stały pojedyncze, różnokolorowe stoliki wraz z pasującymi do nich krzesłami lub sofy, pozwalające na chwilę odpoczynku zdyszanym ludziom.
        Cassie bywała w takich miejscach częstym gościem. Dzisiaj jednak nie przyszła tam tylko dla zabawy. Wraz ze swoją paczką chciała trochę przyozdobić nudny klub za pomocą graffiti. Właściciel klubu zalazł za skórę jednemu z członków ich zespołu, a ponieważ dawno już nie urządzili żadnej akcji postanowili wykorzystać to jako prosty pretekst.
        Ich grupa składała się z trzech członków. Byli to Cassie, Chris i Ian- trójka przyjaciół. Organizowali razem różne akcje. Głównie malowali graffiti lub robili jakieś zamieszanie spowodowane bójką lub czymś innym.
        Cass miała nadzieję, że uda im się uciec przed policją, która zapewne zostanie przez kogoś zaalarmowana o nowo powstającym, nielegalnym rysunku. Gdyby została teraz złapana zapewne zostałaby wywalona ze szkoły. Mama zagroziła jej, że jeśli tak się stanie przeprowadzą się wszyscy do Londynu, a ona z całego serca nienawidziła tego miasta. Było ono pełne zadufanych w sobie lalusiów i plastikowych dziewczyn z niezliczoną ilością makijażu na twarzy. Ohyda. Na samą myśl o tym, że mogła by chodzić do tej samej szkoły z mnóstwem rozpieszczonych bachorów, aż nią wzdrygało. Nie chciała się tam przeprowadzać, ale nie było także mowy, że opuści dzisiejszą akcję.
        Cały plan co do tego zdarzenia został już dawno ułożony. Równo o pierwszej w nocy mieli założyć swoje czarne kominiarki, które uniemożliwiały poznanie ich twarzy, wyjąć z toreb czerwone spraye i rozpocząć swoją pracę.
        Cassie  miała jeszcze godzinę na spokojna zabawę. Wraz z Ianem i Chrisem stała przy barze sącząc powoli niebieskiego drinka. Krwiste włosy miał związane w, tak zwany, koński ogon a ciemne oczy delikatnie podkreślone maskarą. Ubrana była zwyczajnie w czarne rurki i tego samego koloru T-shirt z napisem "YOLO". Nie lubiła zakładać krótkich sukienek i miniówek, czuła się w nich nago, dlatego pozostawała przy zwyczajnym ubiorze. Chłopcy również byli ubrani w ciemnych odcieniach, jak zresztą przy każdej akcji.
        Ian miał kruczoczarne włosy, lekko postawione na żel, i mocno z nimi kontrastujące błękitne oczy. Był także niezwykle wysoki i umięśniony. Nigdy nie miał większego problemu z oczarowaniem żadnej dziewczyny. Wystarczyło, aby się do niej uśmiechnął w ten swój specyficzny sposób, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów, a wszystkie od razu do niego lgnęły. Spokojnie można powiedzieć, że był on typem kobieciarza. Jego związki, jeśli w ogóle można je tak nazwać, nigdy nie trwały dłużej niż jeden dzień lub noc. Zawsze był zawadiacki i wesoły, wspaniały przyjaciel, któremu możesz powierzyć wszystkie swoje tajemnice i być pewnym, że nikomu ich nie zdradzi.
        Chris był całkowitym przeciwieństwem Iana. Blondyn z czarnymi oczami, zawsze stały w swoich związkach. Miał niezwykle pogodny charakter, ale także bardzo łatwo było go wkurzyć. Często uczestniczył w bójkach, wywołanych zwykle jakąś błahą sprawą. Lubił też plotki i nieczęsto dochowywał powierzonych mu tajemnic. Uwielbiał sport. Szczególnie interesował się piłką nożną. Był niezwykle otwarty, ale skrywał także mroczne tajemnice, o których nie wiedział nikt poza Cassie i Ian'em.
        To przez nich Cass nie chciała opuszczać Los Angeles. Uwielbiała, jak ich określała, tych dwóch idiotów. Byli dla niej jak bracia, których nigdy nie miała. Nie zawsze zajmowali się jakimiś akcjami. Potrafili również miło spędzać czas na oglądaniu przeróżnych filmów, rozmowach oraz zwierzeniach. To dzięki nim Cassie poczuła, co to znaczy żyć. Oboje byli od niej o rok starsi, dzięki czemu czuła się przy nich bezpiecznie. Rodzice Cassie uważali, że sprowadzili ją oni na złą drogę. Wcześniej była miłym, grzecznym, uczynnym dzieckiem, a po poznaniu Chrisa i Iana, czyli po skończeniu czternastu lat, całe jej dotychczasowe życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zaczęła wraz z nimi malować graffiti, chodzić do klubów i pić. Od tamtego czasu wywalono ją już z sześciu szkół.

 - Cassie, zaraz zaczynamy. - usłyszała szept Iana tuż przy prawym uchu.
        Dopiła do końca swojego drinka i wraz z chłopcami ruszyła, aby wcielić uch plan w życie. Przepychali się wśród spoconych i tańczących ludzi oraz obściskujących się par. W pewnym momencie Cassie zauważyła wysokiego chłopaka otoczonego grupką znajomych. Wyglądał na około siedemnaście lat, czyli tyle ile miała ona. Nie mogła się mu jednak bliżej przyjrzeć, gdyż miał na głowie kaptur, który rzucał cień na jego twarz. Spod okrycia głowy wystawały ciemnobrązowe loki. Gdy się uśmiechnął zobaczyła piękny, śnieżnobiały uśmiech. Jego malinowe usta już po chwili zaczęły się poruszać, co oznaczało, że prowadzi rozmowę. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniący się od innych nastolatków, Cassie jednak dostrzegła dziwną, otaczającą go aurę. Nie wiedziała dokładnie, czy nie była ona przypadkiem wytworem jej zmroczonego alkoholem umysłu. Była jednak pewna, że jest w nim coś niezwykłego, wręcz fascynującego.
        Poczuła lekkie szturchnięcie w lewe ramię i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że stoi i bezczelnie przygląda nie nieznajomemu. Szybko ruszyła w głąb pomieszczenia idąc zaraz za Chrisem, który wcześniej wybudził ją z transu.
        Gdy dotarli pod jedna ze ścian szybko wyjęli z toreb kominiarki, które niezauważalnie wsunęli na głowy i spraye, które poprzednio odbezpieczyli. Zaraz po tym zaczęli kreślić swoje arcydzieło na ścianie klubu. Po niecałych dwudziestu minutach skończyli i zaczęli zbierać porozrzucane rzeczy.
        Usłyszeli syrenę policyjną i czym prędzej pobiegli do tylnego wyjścia. Ciepłe powietrze otuliło ich twarze od razu po wyjściu z miejsca zamieszania. Zdjęli kominiarki i ruszyli biegiem w stronę pobliskiego parku, skąd osobno zmierzali w stronę swoich domów.
        Przekraczając próg mieszkania Cassie była pewna, że rodzice już dawno śpią. Ściągnęła buty i ruszyła w stronę schodów prowadzących w górę domu. Zmierzając w stronę swojego pokoju usłyszała ciche chrapanie jej ojca. Weszła do łazienki i zrobiła wieczorną toaletę, następnie położyła się do łóżka i otuliła puszystą kołdrą. Szybko oddała się w ramiona Morfeusza.
       
     
                                                                         ~~~


        I mamy pierwszy rozdział na tym blogu. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Tak jak pisałam w poprzedniej notce, rozdziały będę dodawać co tydzień w sobotę.
        Zachęcam do komentowania, bo jest to naprawdę wielka motywacja do dalszego pisania :)



sobota, 15 marca 2014

Witam :)

 
   Cassie miała trudne dzieciństwo, podczas którego była wielokrotnie wyrzucana ze szkół za złe sprawowanie.  Nagle w jej życiu pojawił się uroczy chłopak o imieniu Joseph. Skrywał mroczny sekret... Razem wpadają w wir tajemniczych zdarzeń, których sami do końca nie rozumieją, a ich młode umysły nie są w stanie tego udźwignąć. Ich losy splatają się, a między nimi rodzi się nowe uczucie. Magiczna więź rozkwita wraz z wzrastającym niepokojem. 


   To będzie moja druga przygoda z pisaniem i mam nadzieję, że się Wam spodoba! Notki będą się pojawiać regularnie (co tydzień), a akcja będzie się rozwijała dość szybko. Uzasadniona krytyka zawsze mile widziana, ponieważ jestem dopiero początkującą bloggerką :) Do założenia tego bloga zainspirowały mnie moje dwie przyjaciółki: Indie Black oraz A Alexa <3 Bardzo Wam dziękuję :**
   Zapraszam do czytania, obserwowania i komentowania! Miłej zabawy :)

Kochać i tracić, pragnąć i żałować
upadać boleśnie i znów się podnosić
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie
Iść w toń za perłą o cud urodzie 
Ażeby po nas zostały jedynie 
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Leopold Staff


Patrycja